Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/13

Ta strona została przepisana.

— Tak im zeszedł ranek następny, w potopie słońca zanurzony, owiany zapachem wiosennych kwiatów. Byli głusi i ślepi.
Ale zdarzył się moment odmienny, jak niebo zimowej nocy odmienne jest od upalnego dnia. Po obiedzie Olga wyczerpana i senna udała się na spoczynek. Roman samotnie błąkał się po pałacu z tumanem w mózgu, oszołomiony. Nie odnajdywał jeszcze siebie w samym sobie. Czuł pustkę w duszy i szczególny zamęt w całem jestestwie. Wydało mu się w pewnej minucie, że jest bez duszy, że jest włóknem człowieka, wyrzuconego na ląd jakiś nieznany po straszliwym orkanie. Gmatwa się i wikła w nim wszystko co myśli i czuje. Bezdenna głucha niechęć do siebie czy do czegoś, co jest niezrozumiałe, a jednak odczuwane nawet w tej wichurze i plątaninie jaka była w nim obecnie.
W jakiejś sali, którą wczoraj wieczorem podziwiał z Olgą uderzył go szczególny nieład. Zdawało mu się, że wczoraj było tu przepięknie i że teraz coś się zmieniło. Ale nie miał sił zastanawiać się nadtem. Gdzieś znowu potknął się na pęku słomy. Nawet nie przystanął by stwierdzić dość niezwykły fakt istnienia słomy na lustrzanej posadzce. Cóż go to mogło obchodzić? Najbardziej go przez moment zastanowił brak zbrojowni w gabinecie, gdzie wczorajszego ranka wypoczywał. Otomana kryta brokatem, tłoczonym w złoty deseń stała pod ścianą jakby naga, takie wrażenie robiła na tle obicia z wypłowiałej materji, pozbawionego perskiej makaty i doboru iskrzącej się klejnotami broni. Otomana ta miała wygląd niepomiernie smutny, jakby z pałacu wyrzucona została nagle na strych i sama się dziwiła tej przemianie.
Pobóg zdumiony szedł dalej chcąc zbadać czy się nie myli co do autentyczności pokoju. Nagle zadrżał i zatrzymał się. Patrzyły na niego czyjeś oczy, duże, głębokie, otchłanie oczów tuż przed nim. Pobóg jak wkuty w posadzkę patrzał z jakimś dreszczem niesamowitym i z zapartym oddechem w te oczy utkwione w niego. Trzeba było dłuższej chwili na