Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/136

Ta strona została przepisana.

Teresa zostawiła panów i poszła zarządzić podwieczorek. Pierwszą myślą kierowana chciała zajść do Dady z którą zaprzyjaźniła się serdecznie. Ale może ona sobie tego nie życzy?
Terenia odczuła, że zaszło coś, co Zebrzydowskiego i Dadę niebywale wstrząsnęło. Ciekawość niewieścia nurtowała Teresę, lecz delikatność nakazywała zostawić na razie przyjaciółkę w spokoju.
Jaskrawa błyskawica i prawie jednocześnie huk gromu przeraziły Terenię. Wybiegła na ganek, by zobaczyć, czy piorun tak bliski nie uderzył w budynki. Na dziedzińcu ujrzała Piotrusia z koniem i z wozem od siana.
— Czy stóg skończony? — krzyknęła Teresa.
— Skończony! — odkrzyknął, podchodząc blisko
— Gdzie to uderzył piorun?
Piotruś patrzał jakoś zezem a ciekawie w jedno okno za gankiem.
— A to ci gruchnęło w samą sadzawkę. A młodsza pani w taką burzę pobiegła do lasu.
— Kto? pani Dada?
— No, juści. Pani Turowa.
— Skąd wiesz! Dawno?
— A już z kwadrans albo i lepiej. Przez łąkę szła tak prędko jakby ją kto gonił. Wołałem, że będzie trzaskało to tylko kiwnęła głową i poszła dalej.
— Trzeba po panią pojechać, Piotruś zaprzęgaj konia to będzie najprędzej.
Nowy błysk i ogłuszający huk wepchnął panią Teresę do przedpokoju.
Za gankiem głośno zamknęło się okno.
Teresa wołała na Piotrusia przymykając drzwi od wiatru, gdy stanął przed nią Zebrzydowski. W oczach miał płomienie.
— Ja pojadę po panią Turową — rzekł tak stanowczo, że Pobożyna osłupiała.
Zebrzydowski zbiegł z ganku i podążył szybko w stronę zabudowań. W chwilę potem zahuczał motor samochodu błyszcząca limuzyna pomknęła drogą wiodącą do lasu.