Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/137

Ta strona została przepisana.

War siedział sam przy kierownicy. Drogę pamiętał z dawnych polowań, zresztą jechał obok lasu przed godziną do Uchań.
Deszcz siekł w szyby auta. Długa, zgrabna maszyna prowadzona dobrze, pędziła śmiało, sunąc po twardej, mokrej drodze jak po linie. Gromy huczały coraz częściej, wiatr dął, oślepiające błyskawice zalewały świat potokiem złota. War bezpieczny od deszczu i wichru zdwajał pęd ocierając szybę od spływających po niej strumieni wody. W oczach swoich miał odbicie oczu Dady.
— To ona! to ona! — powtarzał sobie od tej chwili, gdy ją ujrzał i gdy jej oczy spojrzały na niego, zapamiętaną tak dobrze głębiną błękitu.
— Takie oczy ma tylko ona! tylko ona!
Nie zastanawiał się kim ona jest i jak się tu wzięła, wiedział tylko, że to tamta i wiedział, że jak om ją tak i ona jego poznała odrazu. Ani na chwilę nie wątpił, że to ona. A ta ucieczka teraz do lasu? czy to nie dowód, że i ona wizję jego nosiła w sobie i dlatego doznała takiego samego wstrząsu jak i on?
Limuzyna cicho wsunęła się na drogę leśną, pod sklepienie sosen.
Deszcz tu nie zacinał tak ostro jak na polu tylko wiatr buszował i gwizdał po igłach sosnowych. Droga była pełna korzeni i trochę za wąska. War zwolnił biegu, jechał ostrożnie rozglądając się pilnie dokoła. Nareszcie na jednym zakręcie drogi stanął. Dalej niepodobna było prowadzić auta. Edward zamknął motor i wysiadł zastanawiając się w którą stronę podążyć. Las był tu zwarty i podszyty gęsto jałowcem. Wołać na nic się nie zdało, bo nie usłyszy z powodu głośnego szumu i chrzęstu drzew. War myślał chwilę.
— Nie poto przyjechałem, żeby w lesie obserwować burzę, mogłem to samo czynić w domu!
Zebrzydowski poszedł drogą przed siebie, rozumując, że Dada chyba także nie będzie brodziła po mokrej trawie i wśród zaroszonego obficie podścieliska zagajów leśnych. Szedł wytrwale i wypatrywał przed sobą.