Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/139

Ta strona została przepisana.

— Nie! Ja cię już teraz nie puszczę! Tyś moja i sama wiesz o tem najlepiej! Nazywasz się Magdalena Turowa? co to za nazwisko? Czy jesteś mężatką?
— Jestem wdową.
— A!... A wtedy w puszczy jak się nazywałaś?
— Dobrucka.
— Dobrucka?
Zebrzydowski zmarszczył brwi i patrzył na Dadę zdumiony.
— Dobrucka? panna Magdalena Dobrucka z Dawidówki, panna Dada?
— Tak.
— Czemuż ja o tem wtedy nie wiedziałem?
Młoda kobieta zmrużyła oczy. Pierwszy uśmiech błysnął na jej ustach.
— Byłam cyganką. Nie wiedziałam także pańskiego nazwiska, dopiero dziś...
— Ależ ja o pani słyszałem wtedy.
— Ja o panu również!
— Miała pani wystąpić w świat po raz pierwszy w karnawale w 1915 roku.
— Losy moje były inne.
— Wiem, rozeszły się wieści, że rodzinę pani w Dawidówce zamordowano.
— Ojca mego i matkę. Brat poległ na wojnie, ja tylko z nich żyję.
Zebrzydowski podniósł jej ręce do ust i trzymał je długo.
— Panie Edwardzie...
Zatonęli znowu w sobie oczami.
— Żyjesz dla mnie, Dado moja.
— Panie Edwardzie...
— Nie zaprzeczaj! Niech pani nie zaprzecza! Wspomnienia o tobie, pozwól mi się tak nazywać, były nitką złotą, która wiła się po przez moje życie subtelną przędzą. Wspomnienie twoich ustek było mi marzeniem, rozkosznym snem. Twoich ustek, Dado.
— To co było... to. O, niech pan na mnie już nie patrzy, tak jak wtedy!