Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/141

Ta strona została przepisana.

— Jakie to dziwne, jakie to straszne! Dlaczego dopiero teraz się spotykamy? Obraz twój nosiłam w sercu niezatarty ani tragedją w Dawidówce, ani następnie w szarzyźnie mego życia, ani potem, gdym pokochała Jurka.
— Kochasz Strzełeckiego?
— Zdawało mi się, że go bardzo kocham i... kocham go, tak, ale jakoś zupełnie inaczej. Teraz widzę przepaść, jaka dzieli takie dwa uczucia. Miłość moja dla ciebie trwała w mej duszy do tej pory. Ale ten myśliwiec z puszczy stał mi się, przez lata marzeń o nim bajką, cudną fantazją najpiękniejszego snu. Byłeś dla mnie mytem, pieśnią. Czyż sądziłam, że cię jeszcze spotkam w życiu?
— Opowiedz mi swoje losy Dado — rzekł Edward i z uczuciem przytulił jej dłonie do ust. Poddawała się tej nowej pieszczocie z radością szczęśliwą, widząc inny a tak drogi dla niej wyraz w jego oczach. Ta cicha, dobra pieszczota jej rąk, które on całował ze czcią, była dla niej niewypowiedzianie miłą, choć nie zdawała sobie sprawy dlaczego.
Zebrzydowski ujął jej rękę i poszli przed siebie oczarowani cudem swego spotkania.
Młoda kobieta opowiadała swoją historję od tego momentu gdy rozstali się wówczas w puszczy. Mówiła szczerze, jak na spowiedzi, odbywanej z całego życia. Nie zataiła przed nim ani jednego wrażenia, ani jednego momentu. Nawet gdy zwierzała mu się z bolesnych przeżyć swego małżeństwa z Wacławem Turem była szczera i prosta, bez perfidji, bez egzaltacji. Nie czyniła z siebie ofiary, nie oskarżała w niczem Wacława, przeciwnie siebie tylko, że mogła zdecydować się na to małżeństwo, czem i Wacława uczyniła nieszczęśliwym. Ojca Tura wspominała serdecznie z uczuciem córki. O swojej pracy na Sarnach opowiadała z zapałem i wtedy oczy jej grały weselem i energją życia. Często śmiech jej srebrzystą gamą zaakompanjował jakiemuś wspomnieniu z tych niedawnych czasów jej służby. Parę razy w toku zwierzeń zajrzała głębią źrenic w oczy Edwarda a jego przenikał dreszcz i ognistym gradem siekł jego nerwy. To spojrze-