Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/149

Ta strona została przepisana.

ust, więc oddała mu je z ufnością, jak przynależne jemu, który pierwszą krasę dziewczęcą z nich spił...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Gdy Zebrzydowski odjechał i cichy łoskot samochodu rozwiał się już w zasłuchanych uszach Dady, otoczyła ją nagła pustka, chwycił ją lęk niepojęty. Doznała wrażenia, że chlusnął ktoś na nią ceber zimnej wody. Zbudziła się w niej męcząca rozterka i nurtowała w duszy. Cały dzień Dada nie mogła pozbyć się wrażenia, że Jerzy Strzełecki to jakaś potęga, której ona nie złamie, ale ją z przed siebie usuwa, by runąć w przestrzeń płomienistą, w której zginie... ale w którei widziała tylko oczy Wara.
— Więc niech w nich spłonę!...
Późno w nocy Dada pisała list do Strzełeckiego.