Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/152

Ta strona została przepisana.

Zebrzydowski uczuł radosne ściśnięcie serca. Był zadowolony, że jednak widzi tu, u siebie ten cud na swojej ziemi, że to jego żyto plonuje. Poraz pierwszy Pochleby wydały mu się miłe i nawet ładne. Sunął wolno po drodze i obserwował tuman nad żytem, który po chwili unoszenia się mgłą nad kłosami, opadał, niknął aż rozwiał się zupełnie.
— Kłosy zapylone dadzą ziarno! Jakie to jednak piękne — pomyślał.
W drugiem miejscu znowu zadymiło szeroką ławą i wtedy War porównał swoje pola z polami uchańskiemi w tym roku. Same prawie odłogi, same stratowane na jesieni rżyska. Jeden rok zniszczenia i odrazu pustka! Przypomniał sobie pogodę pani Teresy, gdy mówiła, że już w tym roku zasieje więcej oziminy, bo dostanie nasienie od sąsiadów mniej zniszczonych przez inwazję bolszewicką. War sam nie wiedział, dlaczego, wyobraził sobie wtedy, że pola na Pochlebach wyglądają tak samo jak tegoroczne Uchańskie, i teraz ujrzawszy różnicę tak wielką, pomyślał:
— Jednakże ja jeszcze narzekać nie mogę.
Raźno pokłusował na dalsze pola.
Kartofle pokryły już ziemię liśćmi, buraki były jak kilim zielony, tkany w girlandy robotnic różnokolorowych. Rzepak stał już dojrzewający, obfity, sumiasty, chrzęścił bogatym poszumem ciężkiej fali plonu, obramowanej brzegiem czerwienią maków jaskrawych.
Tam dalej łan czerwonej koniczyny radował oczy barwą i puszystością kraśnych główek kwiatu nasiennego. A tam znowu zabielało coś pasem jakby postawy płótna na ziemi rozciągnięte.
Edward podjechał bliżej i rozdął nozdrza zmysłowo. Uderzył go zapach silny białej koniczyny. Nad kwiatami unosiła się chmara pszczół, brzęk i szept pracowity owadów był jakby konieczną melodją dostosowaną do aromatu przedziwnie słodkiego, który nasuwał zmysłowe pragnienia.
Zebrzydowski oddychał pełną piersią i chłonął upajający zapach. Słuchał brzęku pszczół i słyszał w tym