Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/153

Ta strona została przepisana.

zgiełku jakby radość życia i uciechę z pracy mozolnej. Trud był tu poezją, zebrany pyłek słodyczy nadzieją przyszłości.
— Czy i ja się tu wprzęgnę do pracy? — pomyślał — Czy zdołam z niej wydobyć poezję i nadzieję swojej przyszłości? Z Dadą, tak! Ona taka jakaś świeża, taka prawdziwie leśna. Żywiołem jej jest las, jak sama mówi, ale te pola dyszą zapachem jej fizycznej istoty.
Zadrżały i rozdęły się bardziej nozdrza Zebrzydowskiego. Iskra pożądania przeleciała przez niego na wskroś, budząc w żyłach szybszy obieg krwi.
— Gdybyś tu była teraz, Dada!
Ścisnął w dłoni pejcz, zaciął zęby i pognał naprzód ostrego kłusa. Wpadł w cwał, bo niosło go nowe uczucie przypominające apetyt na zakazany owoc. Podobnego uczucia doznawał kiedyś, gdy kochał Terenię Pobożynę. Ale teraz, teraz? Już nie dozna porażki poprzedniej. Dada będzie owocem dla niego... Świeży, soczysty jak brzoskwinia owoc, taki ponętny i własny!
— Tak, ona to brzoskwinia! Nie, ona to te pola rozkwitłe, pola białej koniczyny.
...A Róża?..
War zmarszczył się.
Róża! Co on z nią teraz zrobi?..
Róża Saronu!.. Jakie ona zajmie wobec niego stanowisko?...
War postanowił już przedtem milczeniem swojem skłonić Różę do zerwania z nim. Papę z przyjemnością poczęstowałby koszem, ale ją... kochała go, czuł to i widział.
Przypomniał sobie teraz, jak przejeżdżając z Krakowa do Uchań, w Warszawie posłał najpierw Róży kwiaty i cukry, a potem sam zaszedł do Krongoldów. Róża była rozpromieniona, czuła i słodka. On z nią w rezerwie, a z papą ceremonjalnie. Był przecie wtedy podminowany myślą, że jedzie, by zobaczyć Terenię. Wszak dla niej tylko jechał do Uchań pod wpływem zasłyszanej od wuja Mohyńskiego wieści o Pobogu.