Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/157

Ta strona została przepisana.

— Jakto, sądzę, że najważniejsze to zboża takie piękne.
Daszkowski skierował na niego wzrok nie tylko ciekawy, ale niepokojący.
— Więc o interesach pomówimy potem — rzekł War — Niech pan teraz myśli o dostarczeniu mi jaknajwięcej pieniędzy. Będę potrzebował dużo.
Administrator uśmiechnął się dziwnie.
— Przepraszam za moją nieuwagę, nie złożyłem dotąd moich życzeń, z powodu zaręczyn pana. Pan będzie łaskaw przyjąć bardzo serdeczne.
Zebrzydowski odgadł, że mowa o Krongoldównie i trochę się zmieszał.
— Dziękuję — rzekł z tajemniczym uśmiechem.
Edward długo spacerował po parku wywołując wspomnienia Dady. Grał na fortepianie warjacje różne. Przy sonatach Bethowena unosił go szał, płonął ogniem zapałów i wraz z Dadą, w wyobraźni swej, stwarzał przedziwne fantasmagorje. Kolosalne projekty dźwigał, wznosząc z nich gmachy utopijne. Przy nokturnach i preludjach tulił Dadę do serca i mówił jej: kocham, kocham, kocham! Rozmarzał się, fantazjował, szalał! W narzeczonej widział skoncentrowanie wszystkich swoich ideałów życiowych i tęsknot. Ona budziła jego pragnienia do czynu, uczyła miłości do swojej ziemi, rozpalała mu krew.
War pisał do Dady listy pełne zapału i wielkich projektów. Listy tchnęły uczuciem dla niej i sentymentem dla Pochlebów, które opisywał barwnie i przyznawał, że ich nie doceniał.
Swój optymistyczny nastrój zawdzięczał Dadzie i w bardzo gorących słowach dziękował jej za to. Potem War zaczął niecierpliwić się brakiem wiadomości z Warszawy.
Wreszcie Pawcio powrócił, wioząc pakę listów, wśród których Edward wyłowił jeden od panny Róży i jeden od Krongolda. Ten ostatni zadziwił go.
— Czego on chce? Bankier pisał, że ma na oku piękny majątek do kupna z pałacem i różnemi przepychami, z gorzelnią,