Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/16

Ta strona została przepisana.

czytania Józefa ale zawsze zasnął niby nas pilnując. Ja książek gruzińskich nie miałem, więc pokochałem tę jak ewangelję. Najdroższego przyjaciela w niewoli Józefa kochałem tak samo jak tę książkę. Po latach wielu zwolniono nas na mocy amnestji, jak umarł car Aleksander III. Mirotworec! Ha! ha, ha, ha, ha, — zaniósł się spazmem śmiechu — Mirotworec, za którego panowania zsyłano do katorgi ile wlazło!
Dotknął dłonią głowy Romana z rzewnym uśmiechem.
— I ty polak? Znowu polak na końcu mego życia objawiony, jak Józef był towarzyszem młodości spędzonej przy taczce.
Roman ścisnął dłoń starca.
— Czy wróciliście razem z zesłania?
— Wróciliśmy! Ale już takimi, że nie warto było żyć. Józefa najpierw zabrałem do nas na Sakharthvelję do Tataryjska. Tu w swoją koszulę co na piersiach moich była, oprawiłem własnoręcznie poemat naszego sławnego poety Szotha Rusthaweli, nasz czczony i kochany „Weplichwistkhaosami,“ „Rycerz w skórze lamparta“. Słyszałeś pewno pieśni z tego poematu, u nas w Gruzji każdy je zna i wielbi. Księgę tę dałem na pamiątkę Józefowi a on dał mi „Pana Tadeusza“ oprawionego w płótno swojej koszuli. Pożegnaliśtmy się jak bracia w duchu i na wieki. On już umarł... ja umrę niedługo.
— Dlaczego?
Starzec spojrzał ostro na Poboga.
— Pytasz dlaczego?... Niewiesz?... Armja nasza dogorywa pod Suram, będzie rozbita, pomimo, że walczy bohatersko. Za mała, za słaba, by hordy krwiożercze Sowietów zatrzymać na sobie. Oni wejdą, zniszczą, stratują i zabiorą Sakharthvelję pod swoje jarzmo piekielne. Bagrat Czarawdżadze na szczęście wrócić już z Ałchalczyka nie zdoła, a ja nie wyjadę z Tataryjska, zostanę na jego gruzach i tu legnę. Ale nie przyszedł kres na Kharthlów