Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/160

Ta strona została przepisana.

War zaciął usta, ale walczył jednocześnie ze śmiechem.
— No, to dobrze o mnie powiedział!
— Kiedy tak się jakoś wtedy paskudnie śmiał, że ażem zdrętwiał!
— Oddrętwiejesz! Spisałeś się dobrze, rad jestem z ciebie.
— Przecie, że jaśnie pan pochwalił! Ale jeszcze zapomniałem jedno. Oto panna służąca mi mówiła w garderobie, że podobno ślub jaśnie pana będzie w Genewie. Bardzom się ucieszył, bo to piękne miasto, a my tam rzadko bywali.
— Przygotuj się zatem do wielkiego zmartwienia, bo będziemy tam bywać jeszcze rzadziej.
Po tej rozmowie Pawcio zupełnie stracił głowę: z kim jego pan teraz zaręczony.
Zebrzydowski po wyjściu famulusa usiadł przy biurku i, zapalając papierosa, rzekł do siebie.
— Hm! drugi podkop zrobiony. No, czekajmy dalej, już pewno nie długo.
Wgłębił się w fotel i puszczając z ust kłęby dymu, rozmyślał:
— O, bestja papo! Jak to on powiedział? Aha, znam Pochleby lepiej niż pan Zebrzydowski. I jak jeszcze? Aha! jak pan Zebrzydowski zabierze się do Pochlebów, to tam już nic do poprawiania nie będzie. Ha, ha, ha, ha, ha! To mi prorok! Psiakrew! O, Salomonie w bankierskiej skórze! Możesz spać spokojnie, do twojego majątku ja się już nie zabiorę! Pałace kupujesz dla Zebrzydowskiego, nawet ci się Krążą chciało?... Czekaj, możesz sobie Rotszyldowskie fortuny kupować, ale ani Krąża ani Zebrzydowskiego nie dostaniesz! A ja tymczasem w Pochlebach stworzę placówkę taką, że się bestjo w słup soli zmienisz ze zdumienia, jak twoja praszczurka, żona Lota, po której odziedziczyłeś ciekawość.
Zebrzydowski poczuł w sobie nagły przypływ energji. Zadzwonił.