Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/161

Ta strona została przepisana.

— Pawciu, proś tu do mnie pana administratora z księgami. Żywo!
— Teeeraz?
— Czy mam ci powtórzyć po raz drugi?
— W ten moment!
Zebrzydowski zdusił papierosa, wstał i przeszedł się po gabinecie krokiem nerwowym.
— Trzeba raz zdobyć się na odwagę i zajrzeć w paszczę tajemniczym rachunkom, bo coś mi czmera... No, zobaczymy!
Administrator wszedł z paką ksiąg i z bardzo uroczystą miną. Edward powitał go wesoło, mówiąc, że chce już wniknąć w interesy majątkowe, aby zacząć meljoracje, przebudówki, stawianie nowych budynków, restauracje dworu do gruntu i t. d. Administrator westchnął i kiwał dziwnie głową.
— Cóż pan ma taki grobowy nastrój?
— Bo nie pora teraz proszę pana myśleć o meljoracjach i budowlach. Czasy są bardzo ciężkie, zaledwo rok dobiega od wojny, a wojna ekonomiczna trwa jeszcze i nie tak prędko przeminie. Żyjemy w wyjątkowych warunkach, do których trzeba się dostosować. Tymczasem pan na Pochlebach żył jak dotąd przedwojennie. Rezultaty pan powinien zgłębić sam, ale tu jest wszystko czarne na białem.
— Przesadza pan! Przecie Pochleby nie były ruszone przez wojnę.
— Ale zupełnie od niej izolowane nie były również. Zresztą skutki wojny odczuwa cały kraj, nie tylko poszczególne prowincje. Ale przejdźmy do rzeczy konkretnych.
Administrator rozłożył księgi, wydobył listy Edwarda pisane z Warszawy, depesze, przekazy pieniężne, weksle, kwity różne i cały ten arsenał, który nagle zaniepokoił Zebrzydowskiego.
— Mam wszystko w porządku, potwierdzone dokumentami, nawet są tu kopje moich listów do pana, w których niejednokrotnie ostrzegałem...
— Słucham pana, zaczynajmy.