Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/164

Ta strona została przepisana.

— Pan Krongold nic mnie nie obchodzi.
— Wszakże pan jest zaręczony z baronówną?
— Pan się myli. Jestem obecnie zaręczony z kim innym.
— Aa! Przepraszam pana. Sądziłem...
Zebrzydowski powstał.
— Dziękuję panu i muszę powinszować ścisłości w prowadzeniu rachunków, które przyznaję, przeszły moje oczekiwania.
— Bardzo mi przykro, że tak się stało i że pomimo moich starań...
— Ach, no tak, rzecz jasna. Utrata kresów musiała się odbić na Pochlebach. Tymczasem dobranoc panu.
— Czy księgi panu zostawić? Może pan zechce jeszcze sam...
— Nie, nie mam dziś głowy na to. Czuję się zmęczonym.
Zebrzydowski uciekł z gabinetu, dławił się tam. Odczuwał straszliwy upadek sił duchowych. Depresja ta złamała odrazu energję jego, spopieliła zapał.
Ocknęły się drzemiące w nim hydry zwątpienia, rozpaczy. Poczuł się na nowo włóknem, istotą bezużyteczną, wyrzuconą po za nawiasy świata i życia. Krzepła w nim wszelka myśl o ratunku. Ani odrobiny woli nie miał w sobie, ani ochoty do rozumowania. Poczuł się na nowo nędzarzem jak bezpośrednio po utracie majątków kresowych, tylko w daleko większym stopniu. Teraz ujrzał przed sobą przepaść rzeczywistą, jakby ostatnia deska ratunku wysunęła mu się z pod nóg. Pustka przed nim, pustka dokoła i on sam wśród niej, zagubiony beznadziejnie. Zatratę swoją widział już jasno. Przecie w takich warunkach żyć nie potrafi. Praca? Och, poco te puste słowa! Morały, teorje, zasady cioci „Kalendarz“. Jak on tu będzie pracował, co tu będzie robił? Zakasać rękawy, jak mówi ciocia Mohyńska i co będzie robił temi zakasanemi rękawami? Będzie orał, czy krowy doił, czy siał, czy żął? Ach, idjotyczne słowo bez wyrazu! Więc co? Zamknie się tu w tych zrujnowanych Pochlebach i będzie