Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/170

Ta strona została przepisana.

— Mniejsza o sceny i o mnie, o którym niedopowiedzenie twoje zrozumiałem. Lecz chciałbym wiedzieć, dlaczego dotąd trwa owa poufała forma odzywania się o nim. Ten — Jurek — zaczyna mnie drażnić.
— Nic ci więcej o nim nigdy nie powiem!
— Zupełnie słusznie!
Dada zapłonęła.
— To tylko dodam, że już Jerzego nie chciałabym spotykać w życiu!
— Żeby nie porównywać go ze mną, czy tak? Lwa z antylopą. A ja właśnie życzyłbym sobie tego spotkania, pomimo łaskawej opinji o mnie.
— Nie spotkasz go! Zanadto go zraniłam i dlatego nie chcę życia mu psuć sobą. On mnie naprawdę głęboko kocha.
— Dado!!
Młoda kobieta podała mu obie ręce, głos jej zadrgał.
— War, nie bądź taki...
— To jest... jaki?
— Jeszcze ten sam ton? Inaczej mówiłeś wtedy.
— Ach, wtedy a dziś!!!
Młoda kobieta wstrząsnęła się. Szkarłatny rumieniec wytrysnął na jej twarzy. Wyjęła rękę z rąk Wara i patrzyła na niego chmurnie. Zmienionym głosem spytała cicho:
— Co znaczy twój okrzyk? Co ci się stało? War powiedz mi. Ja pragnę wiedzieć wszystko, wszystko!
Zebrzydowski opamiętał się. Jej oczy wzruszyły go. Ujęty i nanowo zapalony jął zwierzać się przed nią ze swych kłopotów i zawodu jakiego doznał w Pochlebach. Mówił szczerze z głęboką troską, nie oszczędzając siebie i swojej bezradności.
Dada słuchała go z rozpogodzoną twarzą, na ustach jej drżały hamowane uśmiechy. Czasem zamajaczyła na jej jasnej twarzy chmurka zadumy, czasem wesoły ją rozjaśnił promyk. Słuchała Edwarda, patrząc mu prosto w oczy. Gdy skończył powtarzającym się refrenem: — jestem nędzarzem — Dada nagle ujęła jego głowę w obie dłonie i całując go rzekła z uczuciem: