Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/196

Ta strona została przepisana.

czyku, gdzie walczył z przemocą i krew swoją przelał. Tam u nas biją dla niego serca bardzo gorąco.
Prędko, gorączkowo podała rękę Tereni, potem Romanowi, który ją ucałował z szacunkiem. Spojrzała rozpacznie, wnikliwie w jego pociemniałe oczy i wybiegła z pokoju panując nad sobą resztą sił.
Po chwili wszedł do pokoju Izmaił. Żegnał Poboga hałaśliwie, bił pokłony, nazywając go „bagadyrem“ i zbawcą Ałchalczyka. Ale dawnej serdeczności Roman w nim nie odczuł, przeciwnie Tatar był teraz nieco sztuczny w swojej egzaltacji.
Gdy wyszedł, między Teresą i Romanem zaległa cisza, długa, męcząca. Pobóg blady, wyczerpany patrzył z pod przymkniętych powiek na żonę z uczuciem. Pobożyna stała w oknie otwartem, cicha, wciąż jakby zgaszona. Patrzyła tępo na ogród, lękając, się odwrócić w stronę męża. Brakło jej tchu.
— Tereniu, chodź do mnie.
Głos jego poderwał ją z miejsca. Podbiegła i upadła na jego piersi. Oddychała prędko.
Pobóg odczuł drżenie jej postaci i przyśpieszone bicie serca. Milczeli. Roman przytulił ją mocniej do piersi, głaskał dłonią jej włosy. W pewnej chwili ona zacisnęła ręce dokoła jego szyi i szepnęła zmienionym głosem:
— Nigdy nie myślałam, że ona taka piękna.
A po chwili jeszcze ciszej.
— Ona ciebie kocha.
Pobóg milczał.
— Romku, czy będziesz ze mną szczery?
— Tak.
Objął ją silniej. Ona przylgnęła gorącą twarzą do jego twarzy i cała drżąca szepnęła:
— Romku ona była twoją... to jest, to jest... należała do ciebie, posiadałeś ją?
— Tak.
— I... kochałeś ją?
— Nie.
— Nie??
— Dziecino moja!