Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/197

Ta strona została przepisana.

— Pożądałeś jej?
— Tak.
— Baaardzo?
— Teruś!
— Bałam się tej księżniczki! Gdy ją zobaczyłam taką piękną... i te jej oczy na tobie, i twój wyraz twarzy, gdym jej dziękowała za ciebie, zrozumiałam wszystko. Wiem już dlaczego zerwałeś bandaże. Ona ciebie chciała zatrzymać przy sobie? Czy tak?
— Tak.
— Romku, czy ty ją jeszcze kochasz?
— Nie kochałem jej. To było co innego.
— A czy ty jeszcze pożądasz jej?
— Nie, dziecko! Szał minął. Jestem twój!
Zaległo milczenie.
Roman z ustami we włosach Tereni po długiej chwili zapytał.
— Tereniu, czy mi wybaczysz?
Milczała, tylko serce jej biło mocno na jego piersi.
— Tereniu moja, czy możesz mi wybaczyć?
— Tak.
— Czy mi ufasz?
Przymknęła powieki, wstrząsały nią dreszcze, z pod rzęs spłynęły dwie ciężkie łzy.
— Tak — szepnęła cicho.
Pobóg zapłonął.
— Czy mnie dobrze rozumiesz, Tereniu, czy ty mi ufasz i czy nie zachowasz żalu do mnie?
Teresa łamała się w sobie. Krótka lecz bolesna była jej męka. Spojrzała prosto w oczy męża i one ją przekonały.
— Nie, Romku, za silnie cię kocham, za silnie! Ty wróciłeś! Wróciłeś do mnie i do naszych dzieci... i to dla mnie jest wszystkiem.
Wzruszenie zdławiło pierś Romana.
— Teruś moja, jedyna! niechże już nigdy najmniejszy niepokój z tej przyczyny nie zamąci twego spokoju, nie rani ci serca i nie zakłóci pogody szczęścia naszego. Czy mogę w to wierzyć?