Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/200

Ta strona została przepisana.

Nazwiska te nic jej nie mówiły. Olga przypomniała sobie z restauracji wykwintną postać młodego człowieka, który ją obserwował wyłącznie. Z brzmienia jego nazwiska, gdy się jej przedstawił, odgadła teraz jego bilet.
— To ten! Piękny i porywający! Znajomy Poboga! Ma także jakąś narzeczoną... Gdybym chciała odwetu?
Zaśmiała się nienaturalnie, twarz jej przybrała wyraz ironiczny.
— Może być spokojna i jego narzeczona i on. Jadę w świat, pozostawiając tu pierwszy i ostatni urok życia!
Na dworcu kolejowym księżniczka była cały czas jak odurzona. Gdy już wsiadła do wagonu i pociąg miał za chwilę ruszyć, ujrzała przed sobą Zebrzydowskiego. Złożył jej głęboki ukłon i wręczając olbrzymi pęk wytwornych róż, rzekł po angielsku:
— Zechce pani łaskawie przyjąć w hołdzie odemnie, jako od przyjaciela Romana Poboga, oficera polskiego, który w ojczyźnie pani doznał tyle serca.
Olga w pierwszej chwili chciała mu wskazać drzwi, ale usłyszawszy imię Poboga, opanowała się natychmiast. Podała mu rękę swobodnie, bez uśmiechu.
— Dziękuję! Pan Zebrzydowski?
— Tak jest. Żałujemy niezmiernie, że pani tak prędko opuszcza Warszawę, ale mamy nadzieję, że...
Wtem pociąg ruszył.
— Że panią jeszcze kiedy zobaczymy u nas — rzekł War, całując jej rękę i patrząc na nią z zachwytem.
— Chyba gdzieś w świecie — odrzekła z nerwowym śmiechem.
— Bardzo bym tego pragnął! Pani obecnie jedzie?
— Do Konstantynopola, stamtąd do Paryża.
Zebrzydowski skłonił się głęboko. Wyskoczył już w biegu pociągu. Kłaniał się kapeluszem i szedł obok mijających go wagonów zapatrzony w sylwetkę Olgi w oknie. Ale ona nie widziała go już dawno, zajęta swemi myślami.