Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/201

Ta strona została przepisana.

— Jeśli sprytna, a na to wygląda, domyśli się łatwo, że przemawiałem we własnem imieniu. Ależ djabelnie piękna! Cóż za oczy! — myślał War.
Nie chciał się przed sobą przyznać, że w tej chwili pojechałby w ten świat, tam, dokąd ona pojechała i za nią. I nie zdawał sobie nawet sprawy dokładnie, co go porywało więcej: ona, czy ów świat.
— Nieszczególny ze mnie narzeczony — pomyślał w końcu krytycznie.
Zebrzydowski tegoż dnia mówił do hrabiego Augusta:
— Wuju, jak powinien sobie życie ułożyć człowiek, który do jednej kobiety nie potrafiłby się przywiązać na całe życie?
— Mówisz o sobie, oczywiście, pod nowem wrażeniem, Taki jak ty, wbrew teorji Oktawci, powinien ożenić się jaknajpóźniej, to znaczy wtedy, gdy mu już kobiety spowszednieją i nie będą wzbudzały interesu ani apetytu. Ale u ciebie, taki stan nastąpi nie prędko. Zanadto kusisz kobiety i one ciebie kuszą. To mnie martwi ze względu na Dadę. Jednej rzeczy nie rozumiem.
— Czego?
— Że ona porzuciła dla ciebie Strzełeckiego.
— Dziękuję!
— No, tego owego, daruj mi, War, moją szczerość, lecz ja kochając ciebie, żywię jednocześnie dla Strzełeckiego kult prawdziwy. To człowiek! I taka Dada! Śliczna kobieta! świeża jak owoc soczysty, istna brzoskwinia. Ją także nazwać można — królewną uroku — jak Teresę Pobożynę. Ale czy ty jej dasz szczęście? Czy ona nie będzie znowu twoją ofiarą?
Edward po chwili zadumy rzekł niepewnie.
— Czy dam jej szczęście? Hm! Gdyby w Hłowatynie zapewne tak! Wtedy i ona byłaby inna. Czy wuj wie, jakie ona ma pomysły?
— Naprzykład?
— Ach no, okropne, raczej dziwaczne. Oto chce w naszej mieścinie wojewódzkiej założyć spółdzielnię mleczarską, serownię i coś tam jeszcze, aha, kawiarnię, gdzie-