Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/214

Ta strona została przepisana.

— O do djabła, ktoś się łokciami dobija. Ano, trzeba sprawdzić, komu tak pilno. Hallo?!
Nagle wyprostował się mimowoli, przybierając pozę, jakby stał przed samą osobą Dady.
Poznał jej głos.
— Proszę jaśnie pani, pan mój...
Pawcio zająknął się, nie wiedział, co miał mówić. Postanowił nie powiedzieć prawdy.
— Jaśnie pan mój... jaśnie pan pojechał do Pochlebów, wezwany depeszą.
— Czy co się stało?
— I... i... nic, tylko administrator pana wezwał w jakiejś sprawie.
— Kiedy pan wróci?
— Nie wiem, proszę jaśnie pani. A co mam powiedzieć, jak wróci?
— Proszę powiedzieć, że matka, pani Zebrzydowska, telefonowała do mnie, pytając o pana, bo się nie mogła dodzwonić w Bristolu i ma do pana jakąś sprawę.
— Słucham!
Telefon zamknięto.
Pawcio odszedł stropiony do reszty:
— O do djabła! znowu coś broimy! Goś się zaczyna wyrabiać takiego samego, jak wtedy, kiedy to chcieliśmy się od Krongoldówny odczepić. Ale przecie teraz wcale inna sprawa.
Popatrzał smętnie na pustą butelkę i założył ramiona na piersiach, kiwając głową dramatycznie.
— A jeżeli nam Pochleby naprawdę zlicytują, to niby młodą panią, gdzie, co, i jak?... Eh, Lolek nas wyratuje! Jakoś to będzie!
Z rezygnacją zabrał się do drugiej butelki koniaku.
Dada odeszła od telefonu zamyślona, ze zwieszoną głową. Zauważyła wybornie zająknięcie się Pawcia, przeto informacja jego wydała jej się jakąś intrygą. Zawiadomiła jednak panią Zebrzydowską w ten sam sposób.
Na drugi dzień, bardzo rano, nadeszła depesza krótka i tajemnicza od Wara, z Lublina.
„Jadę Lwów, sprawy pilne, wiadomość wkrótce“.