Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/223

Ta strona została przepisana.

znowu są tak zagrzęźli w kabotyństwie, że wierzą tylko we własną kieszeń i własny żołądek.
— Będzie już takich coraz mniej — zawołała Dada. — Czasy nadchodzą inne, nie sprzyjające podobnym mamutom.
— Daj Boże! Więcej by trzeba ludzi, którzy potrafiliby łamać zardzewiałe wrota egoizmu i obskurantyzmu takich właśnie mamutów. Młodzi rosną już pod znakiem i wróżbą innych, nowych konstelacji, więc ci zakrzepli w swych skorupach muszą z konieczności dążyć za młodymi, ot, za takimi, jak pani, jak Strzełecki, Pobóg. Muszą iść, zbierając nogi za pas, z jękiem wprawdzie i skargą, ale muszą iść! Gdy staną, zgniecie ich nowa era, której jutrzenka już nam świeci. Od was, młodych, zależy, by ta jutrzenka zabłysła wreszcie wielkim blaskiem. Wierzę, że tacy jak pani i Strzełecki, jak Pobogowie, nie pożałujecie rąk i pracy, wespół z nowym zastępem najmłodszych, aby wznosić i budować Polskę w miarę sił i możności. Wszyscy jesteśmy nowymi pionami i pionkami odrodzonej ojczyzny.
Wszedł do pokoju, stary służący z naręczem drzewa.
— Zapalić w kominku? — spytał nosowym głosem.
— A owszem, owszem! Co tam na dworze, Marcinie?
— Śnieg, panie dziedzicu.
— Śnieg! — Dada skoczyła do okna. — Prawda! jak biało, jak ładnie. Ale oto już i mrok.
— Zagadaliśmy się z panią i nie zauważyliśmy, że wieczór zagląda do pokoju i że śnieg pada.
— Juści! Albo to wieczór, toć czwarta godzina dopiero! Jeno, że listopad obdarł drzewa z liści to mu wstyd takich nagusów oświetlać i dlatego prędko dzień gasi. Ot i ogień jest! Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
— Na wieki! — odrzekli Kryszyński i Dada.
Stary obywatel spojrzał na młodą sekretarkę z figlarnym uśmiechem.
— Mówiliśmy przed chwilą o ludziach — nowych — do nich pani należy. Otóż w ustach moich i Marcina to staroświeckie pozdrowienie przy zapalaniu ognia nie