Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/230

Ta strona została przepisana.

dnieją na ścianach przypylone portrety pradziadów moich. Na kominku płonie ogień, a z poza okien, teraz, w listopadzie, huczą odwieczne drzewa w parku. Tak tam cicho, słodko! Widzę siebie w tym dworze i swoją żonę. Po — błękitnej pogodzie — jaką ona roztacza dokoła, odgaduję w niej — Panią!
Śmiałe, ale pełne czaru są moje wizje, może obłędne halucynacje człowieka chorego na nostalgję duszy i serca? Jakże często znudzony, zmęczony i przesycony uciekam wprost z wesołej wrzawy, muzyki, tańców, pieśni, z chaosu i pieniącego się nurtu życia znowu pod ciemne roziskrzone gwiazdami niebo wsi odległej, by odszukiwać tam swoje najdroższe tęsknoty. Pragnę powietrza, które wchłaniam pełną piersią, pragnę marzeń o ziemi mojej i o moim domu, o — pogodzie błękitnej — utraconego szczęścia.
Dlaczego dawniej, gdym błądził po całym świecie, nie nawiedzały mnie nigdy podobne tęsknoty?...
Dziś kocham to wszystko, co mię tam przenosi do owej, pamięta droga Pani, wyszydzanej „habendy“... Czy ja tam powrócę i kiedy? Myśli te nawiedzają mnie coraz natarczywiej. Czuję w nich upór może-atawistyczny, po ojcu i dziadach; jestem wszakże „kość z kości starej szlachty polskiej“ — tak mi ktoś kiedyś powiedział. A może to są natchnienia wyrosłe i zbudzone przez drogą panią, przed dwoma laty, których wtedy nie doceniłem. Czem się tłomaczy, że ja teraz rozbitek powojenny, zaczynam się czuć Polakiem, nie kosmopolitą i jestem dumny i szczęśliwy z posiadania kawała ziemi polskiej i do niej tęsknię?...
Czem to się dzieje?“
Dada oderwała oczy od listu i spojrzała w okno ciemne w powłoce śnieżnej, szyby przy blasku lampy miały tony oksydowanego srebra.
— Tem się dzieje, że duszę masz polską, która zwalczy wszystko inne, rodząc tęsknotę do ojczyzny — szepnęła Dada.
...Jeżeli on teraz już o domu swoim marzy — myślała młoda kobieta — wierzę, że się już tej złotej przędzy