Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/233

Ta strona została przepisana.

niła w ciemnych przestrzeniach pociąg pędzący w stronę Kryszyna, odszukała w nim sylwetkę jadącego. Promiennym błękitem źrenic, w których palił się żar młodej, uzdrowionej duszy, rozjaśniała mroki.
I znowu płynęło wspomnienie z przed dwuch lat, gdy niewypowiedzianie zgnębiona świadomością, że War Zebrzydowski pojechał za tamtą, przyjęła pierwszą lepszą, bardzo skromną i nieodpowiednią posadę. Wtedy zjawił się nagle Strzełecki, z ofertą pana Kryszyńskiego. Opierała się, nie chciała nic od Jerzego. Dotąd pamięta mękę i walkę, jaką stoczyła z sobą. Posada była dla niej wymarzoną, ale otrzymywała ją z rąk Jerzego, którego tak bardzo skrzywdziła, a on jednakże wyrwał ją z odmętu jej duszy. Jego stanowczość i wola wyrażona niesłychanie delikatnie, z nietajonem uczuciem dla niej, skłoniła ją do przyjęcia jego propozycji.
Widzieli się godzinę tylko w pensjonacie pani Renaty Palickiej. Gdy odjeżdżał, żegnając ją, pochylony do niej, patrzał jej głęboko w oczy, chmurą swoich źrenic i mówił niskim przyciszonym głosem:
„Niech pani zawsze i w każdej sprawie liczy na mnie i na moją opiekę nad panią. Niech mnie pani uważa za przyjaciela wiernego i oddanego sobie na całe życie. Ja cię nie zawiodę — nazbyt mi jesteś pomimo wszystko drogą“.
Dada pamięta, że w momencie ich pożegnania oczy jej zaszkliły się łzami, dlaczego — nie potrafiłaby, sobie wytłomaczyć.
Ale potem stały się łącznikiem ich listy i nawiązały serdecznie przyjacielski kontakt między nimi. W tych listach nie poruszali nigdy drażliwych dla obojga przeżyć, jednakże w tych listach on utwierdzał Dadę coraz bardziej w przekonaniu, że przeszła obok swego szczęścia, ale odwróciła się od niego, by polecieć na płomień jaskrawy szału dla Wara. Jak ćma! Jerzy jej to przepowiedział. Lecz gdyby nie rozczarowanie, jakiemu uległa, może dawne wspomnienie sielanki z puszczy, nosiłaby w duszy całe życie i onoby psuło jej szczęście? Tą myślą Dada często pocieszała zbolałe swe serce. Z siły woli