Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/234

Ta strona została przepisana.

Jerzego brała własną moc i podążyła szlakiem jego ideałów, jego pracy, choć w skromnym zakresie.
Ciemna śnieżna noc unosiła obecnie myśl Dady od cichego pokoju we dworze kryszyńskim do pociągu pędzącego przez mroczne tumany.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wschód słońca rozbłysnął jaskrawem zalewiskiem blasków i oświetlił przeczystą niepokalaną biel pierwszych śniegów. Świat wyglądał jakby oczyszczony z mgławic i mroków jesiennych.
Wszystko okryła nowa, świeża biel, radosna, ciesząca oczy i serce!
W Kryszynie, do stołowego pokoju, zalanego złotym promieniem wschodu, wszedł prędko Jerzy Strzełecki. Zatrzymał się na widok Dady.
Była sama!
Długą chwilę patrzyli na siebie wzajemnie oczami, w których było wszystko, co może usta ich nie zdołałyby jeszcze wypowiedzieć. W tym jednym momencie zrozumieli się. Podeszli do siebie nagle, prędko, oboje równocześnie. Jerzy wyciągnął ręce, Dada oddała mu obie dłonie. W oczach jego było szczęście.
Ujrzała jego ciemną głowę blisko, tuż przy sobie. On słyszał bicie jej serca mocne i radosne, rozumiał wymowę pociemniałego błękitu jej oczów.
Gdy przywarł ustami do jej rąk, oddanych mu serdecznie, nie potrzebowali słów, by wiedzieć, że oboje składają w tej chwili śluby, na całe wspólne, drogie życie.


Kuchary 1928 r.