Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/24

Ta strona została przepisana.


Na cichą wioskę gruzińską, zatopioną w górach i lasach opadł siny i gęsty mrok wieczoru. Na końcu wsi stała drewniana chatka rybacka, odosobniona i odgrodzona od siedliszcza gajem oliwek. Chata ta rysowała się nikło w dolinie. Dokoła niej rosły palmy i brzoskwinie już w kwieciu. Opodal widać było stalowo-bladą taflę jeziora, dalej winnice aż hen, pod górę obrosłą olbrzymim lasem świerkowym. Z drugiej strony za wsią, na górce majaczyły wyniosłe zręby murów dworzyszcza. Wysoka kolumna baszty wkłuwała się igłą swego szczytu w siność obłoków i ginęła w nich, ściągając na zamek coraz czarniejszą powłokę nocną. Duszno było jakoś w powietrzu, od gór nie płynął powiew rzeźwiący i jezioro zacichło, jakby zastygłe. Pomarańcze i migdały, których kilkanaście drzew ukwieconych stroiło przestrzeń, między sachlą a jeziorem, roznosiły dokoła zapach upojny, nieco mdły. Panowała cisza niezmącona, a jednak odczuwało się niepokój; tchnęło nim powietrze, drżał jakby na drzewach i czepiał się ludzi z uporem złych przeczuć.
Roman Pobóg siedział na przyzbie sachli i patrzał w stronę jeziora spojrzeniem tęsknem. Tam poza nim i poza górami było Morze Czarne, więc ratunek, wyzwolenie! O jakże go już wyczekiwał!
Podróż wśród niebezpieczeństw straszliwych i trudów była mniej uciążliwą, niż to pragnienie swobody w kleszczach nieustannej grozy i obawy pojmania. A jednak już tu oddychał lżej. W tym oto osiedlu wśród gór czuł się niby na progu wiodącym do ocalenia zupełnego. Byle jeszcze przestąpić ten próg, ten wąski przesmyk lądu dzielący go od morza. Ale właśnie tu chwilowo ożywione nadzieje krzepną i na nowo rośnie trwoga.