Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/26

Ta strona została przepisana.

— Prochu mamy mało.
— Ale za to broni siecznej dostatek. Zresztą i prochów starczy.
— Ba! oni zapewne będą mieli karabiny maszynowe. Pójdę sprawdzić wszystkie posterunki. Zamek jest tak obsadzony, że go nie damy, bo przecież armat oblężniczych nie będą mieli, nie tędy wiedzie ich główny szlak. Połamią sobie zęby na zamku.
— Do czorta z zamkiem, kiedy ginie kraj! I co ty, Romanie, myślisz, że my ich odeprzemy?
— Mam w Bogu nadzieję.
— No, to i cóż! Jedną głowę utniemy smokowi, a wnet wyrośnie druga. Cóż nam z naszej obrony, kiedy zalewają cały kraj.
— Ale zanim ta druga głowa wyrośnie w Ałchalczyku, my będziemy daleko. Nie należymy wszakże do armji gruzińskiej, bronimy własnych placówek i wyrębujemy sobie drogę do ucieczki. Musimy przejść granicę Małej Azji, żeby się dostać do Trapezundu. Ej, szkoda, że Batum dla nas przepadł, ale tam blokada Sowietów.
— Co tobie za niewola, Pobóg, czekać tu na nich, zamiast odrazu uciekać dalej...
— Uciekałem za długo, teraz na nich poczekam! Trzeba wyzyskać bojowy zapal całej wsi i obronić tę wieś. Ale świadek walki z ich strony nie powinien pozostać. To nasz cel! Wieś się zabezpieczy.
— Przyjdzie nowa horda i zmiecie ją z powierzchni ziemi. To już przepadło!
Pobóg, który odchodził, zatrzymał się nagle i spojrzał na księcia zdumiony.
— A idea walki? Czyż Ałchalczyk pozwoli im przejść przez siebie bezkarnie i zgnieść się jak skorpion bez śmiertelnego ukąszenia?
Książe Czarawdżadze podał rękę Romanowi i uścisnął ją gorąco. — Krew bohaterska płynie w tobie, rotmistrzu. Jesteś Polakiem, więc naszym bratem w niewoli i pognębieniu. Jedna i ta sama idea wyzwolenia budziła u nas zawsze