Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/28

Ta strona została przepisana.

— Nie radzę iść. Bóg wie, co się zdarzy.
— Czego my tu właściwie zostajemy, skoro oni mogą nadejść? Roman myśli bronić się? To są mrzonki!
— Czy mamy poddać się jak stado owiec? Ej, Olga, zniewieścieliśmy! Ja już stary i syna straciłem, że mnie ogarnia zwątpienie, to się dziwić nie można. Ale ty młoda, silna i tracisz wiarę?
— Ja, wuju, widziałam takie straszne rzeczy, tyle mordów łez i krwi. Widziałam pogrom Zruba i zabójstwo ojca, podczas gdy mnie trzymały wraże łapy Borysa. Widziałam masowe rozstrzeliwania i tortury, gdym była w „czeka“, że mogłam stracić wiarę. Ale nie straciłam! A wiesz, wuju, dla czego?
— Bo kochasz Romana.
— Nie to! Gorzka ta moja miłość, oj gorzka! Nasza wędrówka do Gruzji napoiła mnie wiarą, że przetrwamy. Ta podróż nasza ze Zruba, najpierw rzeką, potem koleją pod ciągłym strachem, potem piechotą przez lasy i znowu rzeką na skradzionem czółnie i potem przez góry kaukazkie, omijając miasta i większe osiedla w obawie szpiegów sowieckich i wreszcie uciekając już przed tym ogniem, co się rozpalił nad Gruzją aż do Tataryjska.
— Niema już kochanego gniazda! — przerwał książę Bagrat — i Tejmuraza pewno zabili. Ano trudno! Wola Boga i tajne wyroki Jego, o których my nie wiemy. Gorzej będzie, gdy ojczyzna miła spłynie krwią. A jakby, broń Chryste, Arczyłł nie wrócił...
Książe umilkł, a po chwili przemówiła znowu Olga:
— Przez całą tę podróż Roman był naszym opiekunem. Chazmara prowadziła, a on czuwał i zawsze przeczuł każde niebezpieczeństwo i wyprowadził z niego.
— Niema co, bagadyr, dobrze go po swojemu nazywa Chazmara. Izmaił mówił, że on jak najdzielniejszy ataman urodzony. Wódz, śmiały jak orzeł.
— I oto na twoich, wuju nogajcach, dopadliśmy Ałchalczyka resztkami sił, żeby wypocząć trochę. I znowu ogień i znowu straszne niebezpieczeństwo! Żeby zatrzy-