Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/35

Ta strona została przepisana.

wstrząsu. Oczy jego wpatrzone w dal ujrzały na horyzoncie górskim mgławicę różową, nikłą, jakby brzask pozostały po zachodzie słońca. Brzask rozjaśniał się, nie przygasał, przeciwnie pełzł po nocnym firmamencie, niby różowo-złota oliwa chłonąca jego czerń.
Ciemne niebo nasiąkało tym brzaskiem, który z każdą sekundą nabierał w siebie purpury i rósł w górę nieba jak potworny zwid budzący przerażenie i popłoch.
— Łuna! — zawołał Pobóg głuchym głosem.
Śpiew zacichł nagle.
— Łuna! — powtórzył książę.
— Łuna! — krzyknęła Olga i przytuliła się do Poboga jak dziecko.
— To oni! to oni! Idą! On z nimi!
— Kto?
— Borys! — jęknęła. — Mam przeczucie, że na Ałchalczyk on idzie z nimi, napewno.
— Może to być! — rzekł książę Bagrat.
A Chazmara zauważyła ponuro:
— Ja odrazu radziłam, żeby Olgę ukryć w pieczarach. Jeszcze czas! ja bym ją teraz odprowadziła.
— Nie odejdę stąd za nic! — zawołała Olga, oplatając ramionami szyję Poboga.
On odsunął ją lekko od siebie i rzekł z odcieniem dumy i jakby pewnej radości.
— Dałby Bóg, żebym mógł spotkać się nareszcie z Borysem. Zmierzymy się z sobą.
A odczuwszy drżenie Olgi, rzekł łagodniej:
— Nie lękaj się! Dopóki jestem z wami nic wam nie grozi.
Usłyszano z daleka liczne stąpania i gwar głosów. Nadbiegło kilku ludzi, wołając:
— Łuna!
— Łuna!
— Idą! Z za gór słychać strzały. Wieś Seldżur broni się. Są już niedaleko.
Pobóg wyprostował się. Płomień strzelił z jego oczów.