Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/4

Ta strona została przepisana.



— Tataryjsk! Patrz Roman, Tataryjsk! — zawołała Olga, księżniczka Czhangirani do swego towarzysza.
Zmęczeni oboje śmiertelnie, stali na płaszczyźnie schodów marmurowego portyku w wielkim pałacu książąt Czarawdżadze. Oboje, ubrani po męsku, w zniszczonych kurtach, patrzyli dokoła zdumionym wzrokiem, że są u celu swej, nad wszelki wyraz uciążliwej i ryzykownej wędrówki, a raczej ucieczki, że oto są nareszcie bezpieczni. Oczyma gorejącemi spoglądali na cudny krajobraz górski, który roztaczał się przed nimi w całym przepychu wiosny i blasków słońca.
Szczyty gór pokryte były śniegiem, a u ich stóp burzyło się życie przyrody.
Oczyma gorejącemi zatapiali się w sobie, nie mogąc zgłębić szczęścia, że są swobodni, że mogą wypocząć. Przeżyte trwogi i niepokoje były poza nimi, zostały w tych szafirowych przełęczach górskich, przez które przebrnęli, wlokąc się resztkami sił jak nędzarze.
Olga wzięła Poboga za rękę i prowadziła go dokoła pałacu, chcąc utwierdzić go w prawdzie najmilszej, że są istotnie w Tataryjsku, rodzinnem osiedlu jej matki. Prowadziła go do parków i ogrodów, rzuconych malowniczo na stokach wyżyny. Wskazywała mu gąszcza roślin wyszukanych, grupy egzotycznych drzew i krzewów, posągi z marmuru i granitu strojące aleje cieniste cedrów i cyprysów. W dole parku szumiała rzeka szeroka i bystra, nalana jakby roztopionem srebrem, pryskająca na skalne brzegi piórami białych pian.
— Kur! nasz drogi Kur — wołała księżniczka. — Uczyłam się pływać w jego falach. Patrz, tam stoją łodzie pałacowe, a tam daleko las, gdzie zbierałam zawsze wielkie szyszki orzechów cedrowych. A tam, patrz, na