Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/46

Ta strona została przepisana.


Szara godzina spadła na salon uchański i otuliła go dobroczynnym mrokiem, że majaczyły jeno słabo sylwetki postaci siedzących to tu, to tam i bladym zarysem widniały twarze. Z pod cienkich, giętkich palców Dady Turowej snuły się na klawiszach fortepianu melodje różne, gorące i tęskne, huczne i rozfantazjowane, dostrojone do usposobienia młodej kobiety. Czuła się szczęśliwą, że może wyśpiewać w milczeniu to, co grało w jej duszy. Wyobraźnią cofnęła się w przeszłość od najdalszej minuty, którą zdołała w życiu swem zapamiętać, do ostatnich przeżyć. Jakieś prądy szczególne wpełzły do salonu razem z pasmami mroku i niby pajęczą siecią oprzędły wszechwładnie umysły zgromadzonych tu osób.
Wszyscy ulecieli w niedościgłą dal przeszłości, pozwolili się biernie osnuwać tej przędzy, która ich przenosiła w zamarłe krainy wspomnień. I przenosiły ich melodje z pod palców Dady płynące i rysowały przed nimi obrazy, na których widzieli sami siebie. Obrazy zmieniały się, było ich tak wiele i było na nich tyle osób dziś już niewidocznych.
Zjawiły się te same Uchanie w krasie piękna i szczęścia. Uchanie, gdzie królowały oczy uroczne Romana, w których wszakże zawarty był świat. Te same Uchanie, gdzie Teresa Pobożyna zakwitła jak róża pod mocą jego oczów, gdzie rozsiewała szczęście dokoła siebie jak kwiat wiosenny rozsiewa zapach i barwę.
Gdzie te oczy jego teraz? Kogo widzą? Co widzą? jak one teraz patrzą i czy żyją? Czy w źrenicach jego odbija się ta sama panorama przeszłości, cudownej ich bajki życia?