Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/58

Ta strona została przepisana.

— Dalibóg konia z rzędem temu. kto odnajdzie logikę w słowach Kołomyi! — wrzeszczał Czymielski, rozkładając ręce. — Toż właśnie winienem wdzięczność żydom za Moskali!
— Byle się do nas nie wzięli w ten sam sposób — wtrącił pan Paweł Pobóg.
— A, sąsiedzie, to już całkiem od nas zależy. Nie dajmy się!
— Więc dla czego pan Czymielski razem z Kołomyjskim kłócą się o żydów, a w rezultacie obaj ich popierają?
— No, cóż, serdeńku, dobrodzieju, zapomniałeś o naturze polskiej? Trzeba się czasem i pokłócić o nic! Zresztą jakżeż popieramy? Toż obaj z Czymielskim stajemy na głowie z powodu zaręczyn Zebrzydowskiego z Krongoldówną. Co innego z żydkiem „pobałakać“ sobie przy kupnie konia, albo na jarmarku czy w śpichrzu, a co innego zupełnie widzieć syna najpierwszego u nas obywatela z żydówką przy ołtarzu. Co?
— Et! — machnął ręką Czymielski. — Czy on tam się jeszcze ożeni? Ja nie wierzę. A toż mu przecie wytłomaczą, albo matka...
— Kukła!
— Cicho Kołomyjo! albo wuj.
— Za miękki! Wykpić to potrafi, aż bokiem wylezie, ale żeby przeszkodzić...
Czymiełski miał już na ustach: — pani Teresa — lecz spojrzał na Pobożynę, którą wyjątkowo szanował, wspomniał o Romanie i umilkł.
Ale Kołomyjski wrzasnął:
— Anastazy ma rację! nie ożeni się! Trzeba znać Wara. — Na gruszce jadł pietruszkę i chwialił jaka dobra cebula. Oto, cały War!
— Brawo! Wyborne określenie — zawołał Orlicz. — Lecz jednak on jest bardzo miły chłopiec. Można mu to i owo zarzucić, ale trzeba go lubić.
— Co to miły? Świetny! First class! — zawołał Kołomyjski. — Ale potrzebuje oprawy nielada jakiej, żeby się należycie wydać. Sam to doskonale rozumie i dlatego poleciał jak ćma na blask miljonów.