Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/60

Ta strona została przepisana.

— Anastazy, łubku, wyklucz liczbę mnogą ze swoich słów, bo ani ja na Moskwę się nie wybieram i takiej inwencji nie aprobuję, ani pan Jerzy do Krongoldówny nie ma pretensji. Jedzie pracować i należy mu się za to cześć. Dziś obdarty z Nowosiółek i goluteńki, w rezultacie, gdy zechce, kupi z czasem twój Buczyn, Anastazy i zrobi z niego nową placówkę gospodarczą. Taka jest proporcja twojej i jego inwencji, serdeńku!
Strzełecki zaśmiał się.
— Niech pan będzie spokojny, nie mam zakusów na Buczyn.
Czymielski nie dał się przegadać Kołomyjskiemu, ale Jerzy już ich nie słuchał.
Szukał Dady. Zatrzymał go jakiś młody człowiek zaledwo dziś poznany.
— Nie wie pan, czy prędko kolacja? bo jakoś nie widzę przygotowań.
— Niech się pan nie trapi. Będzie.
— Prawda, że tylko co był podwieczorek. No, ale nudno się robi! A czy tu dają trunki? Przy święconem wypiłbym z ochotą, byle dużo. W naszych stronach to dopiero piją! ile się zmieści, a nawet choć się już i niej mieści, nie robi różnicy. Ale, ale, pan podobno będzie w Zdołczycach u Bójskich? To już nasze strony. No, radzę się dobrze opancerzyć przed zainstalowaniem się w Zdołczycach.
— Dlaczego? Czy w obawie trunków?
— Ej nie, ale przed panią Bójską. Fiu, fiu! co za niewiasta! Powiadam panu, każdy praktykant pana domu praktykuje z panią przedewszystkiem. Mówię panu nienasycona! Fenomenalna! Nie ustrzeże się i pan.
— Ja będę rządcą nie praktykantem, na innych prawach.
— No, no, jak pan jej wpadnie w oko, to djabli wezmą wszelkie prawa! Która to godzina bije?
— Dziewiąta.
— O, do licha! Kiedyż oni tu będą nakrywali do stołu?