Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/68

Ta strona została przepisana.

— Szanse są równe, w takim razie i my powinniśmy się przystosować do jego stylu.
— Co to znaczy?
— To znaczy, jeśli jestem dla niego dużą partją, finansową to i on jest dla mnie wielką partją rodową.
— Rodową? — Aj, aj! Faramuszki i więcej nic! Co wart ród nawet największy, kiedy jest goły? Głupstwo! Zresztą on jest arystokratą polskim, a my arystokraci izraeliccy.
— Różnica rasy...
Krongold założył palce za złoty łańcuch zegarka i przyjrzał się córce uważnie.
— Aj, Róziu, co to jest, ty sarkasz na swoją rasę? On ciebie przerobił ten War... Ja się bardzo boję, żeby on ciebie zupełnie nie przerobił na swoje kopyto.
— Papa wyraża się ordynarnie, papa zapomina, że my należymy do rasy, którą się tu nie zachwycają.
— Co takiego??...
— To, co mówię i co papa doskonale sam rozumie, co jest naszem piętnem, niczem niestartem i niczem nie zniwelowanem wśród nich.
— Ty głupstwa pleciesz! Jakie piętno, co za piętno? On tobie w głowie całkiem przewrócił.
— Ale zato papa wygląda jakby z księżyca spadł.
— Ja mam pieniądze, grube pieniądze i ty jesteś jedyną dziedziczką. To jest najlepsza rasa, to jest najwybitniejsze piętno, jakie może być! I mówię ci, Róziu, że się tego piętna nikt nie brzydzi i od takiej rasy nikt nie ucieka! Ja tobie to mówię i ty popatrz się na naszych gości. Czy oni nas, czy my ich niwelujemy. Co? Czy oni nas, czy my ich — zacieramy — czy jak tam powiedziałaś? Aj, aj! Patrzą na nas jak na bogów; bo ich olśniewa nasze bogactwo, bo oni nas potrzebują i z nas korzystają. Co ty tam opowiadasz to są głupstwa nie warte gadania. A ty myślisz, że Zebrzydowski też nas nie potrzebuje? A jej! Ale on powinien jeszcze ciebie kochać i bardzo to tobie okazywać, a swój styl to on może nosić dla parady, ale nie dla ciebie i nie dla mnie.