Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/72

Ta strona została przepisana.

— I czyżby — dodał — pani nie żałowała Wara? panno Różo?
— Dlaczego nie mówisz mi po imieniu? Jesteśmy przecie ludzie nowi, nie zardzewiali.
— O, złośliwa! Ale zawsze śliczna, szczególnie z temi iskrami w oczach.
Wtulił usta w jej dłoń.
— Pachnie, ach jak pachnie! Niezwykłych używamy perfum. Ten zapach jest wyłącznie pani zapachem.
Była jeszcze nadąsana, więc War rzekł grymaśnie:
— Nie wiem jak spieścić imię pani. Chciałbym, aby to było coś równie oryginalnego jak te perfumy.
— Rózia nie lubisz? Tak, i mnie się nie podoba. Więc może Rose? Czemuś tak drgnął Wah?
Zebrzydowskiemu przypomniało się nagle imię dawane jej przez wuja Augusta.
— Nie, nie, trzeba inaczej, inaczej! Zostawmy to do czasu aż przyjdzie dobre natchnienie.
— A tymczasem.
Panna Róża pochyliła się do Wara i oparła się piersią na jego ramieniu.
Poczuł jej gorący oddech na ustach.
— Czy nie obawiasz się, że kto wejdzie? — szepnął.
— Nie bądź nazbyt ostrożny!
Ucałował jej usta z roztargnieniem, zerkając na drzwi. Panna zerwała się wzburzona.
— Nie umiesz, czy nie chcesz?
— Poprostu nie lubię publicznie.
Stali naprzeciw siebie. Ona oddychała szybko, oczy jej pałały namiętnością i gniewem. War patrzał na nią spokojnie długą chwilę. Wreszcie ogarnął ją wpół i szepnął z właściwym sobie wdziękiem:
— Tango nas pogodzi. Czy tak?
Zwisła mu w ramionach rozkosznie.
— Wah! mogę oszaleć dla ciebie!
— To niebezpiecznie i nieestetycznie.
— Nie żartuj!