Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/74

Ta strona została przepisana.

— Zatem weźmiemy ślub cywilny.
— Odgadłaś moje myśli. Ale to nie koniec. Pozostaje przyszłość. Co z nią zrobimy?
Spojrzał wyzywająco w oczy narzeczonej.
Róża zamrugała nerwowo powiekami.
— Przyszłość należy już do ciebie, Wah. Zebrzydowscy muszą wyznawać religję katolicką bez różnicy płci.
War patrzał na nią z podziwem. Przytulił jej rękę do ust serdeczniej niż zwykle i długo ją przy nich trzymał. Panna Róża kłoniła się ku niemu coraz bardziej podniecona i oddana, wreszcie rzekła ustami przy jego ustach:
— Kocham cię tak, że nawet zmieniłabym dla ciebie religję, ale wiem, że to by ciebie nie uratowało. W opinji, zawsze pozostanę żydówką. Poco tedy taka ofiara na darmo?
— Masz rację.
— Dlaczego ten suchy ton Wah?
— Wiesz, nie mówmy już o tem!
— Wah!
— Chodźmy do sali, za długo tu siedzimy.
Krongoldówna zatrzymała go mocno za rękę.
— Czy tak będzie zawsze? — spytała ostro.
Zebrzydowski uśmiechnął się sztucznie.
— Nie wiem! Małżeństwo nie jest rebusem, który można odgadnąć.
— Ale w małżeństwie musi być przynajmniej zapewnienie, że obopólne walory udzielone sobie nie będą wywoływały dysonansów.
— Prócz zamiany walorów bywają jeszcze innego rodzaju szczegóły drażniące, czy różniące.
— To znaczy? — spytała tępo Krongoldówna.
— Że trzeba się do wszelkich możliwości przygotować, w wielu rzeczach zastosować, a przedewszystkiem unikać niektórych tematów dla harmonji zbytecznych.
— Jeśli jednak taki temat jest aktualny, jak dzień codzienny, co wtedy? — spytała Róża drżącym głosem.
— Wtedy należy nie podkreślać go, ani też nie być drażliwą na poszczególne tony.