Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/76

Ta strona została przepisana.

— Nie patrz na nią, Wah, ja nie chcę! Ona ma kochanka i chce jeszcze ciebie zagarnąć.
— Pod swoje berło? — zaśmiał się.
— Prędzej pod swoje stragany, bo jej ojciec ma sklepy, podobno nawet stragany uliczne.
— Piękna sosjeta — syknął Zebrzydowski ze znamiennem skrzywieniem ust.
Róża zarumieniła się i pożałowała swoich słów o koleżance. Chcąc załagodzić złe wrażenie, zręcznie skierowała uwagę Wara na osoby utytułowane, ale rychło spostrzegła, że nie sprawia to żadnego efektu.
Przy bufecie natknęli się na Kmietowicza. Zebrzydowski pił szampana, żartował z kolegi, że jest zaczadzony tańcem, którego Karol nie cierpiał i prześladował go jakąś blondynką, o utlenionych włosach, która kokietowała Kmietowicza. Zebrzydowski był ożywiony, nawet wesoły, ale panna Róża nadąsana. Ton żartów narzeczonego nie podobał się jej i wyjątkowo nie lubiła Kmietowicza. Czuła jego niechęć dla siebie, odgadując, iż nie ma dobrego wpływu na Wara. Gdy do bufetu przytoczył się Krongold, Zebrzydowski zmrużył oczy i patrząc na niego zawołał z brawurą:
— A... gospodarz z nami wypije? Wino, kobieta, śpiew! Śpiew był dawniej, teraz lepiej kobieta i taniec! Tango, one-step! Panowie! na cześć tańców, bo one jednoczą się z pojęciem o kobiecie.
Podał kielich Krongoldowi.
— Widziałem, jak pan tańczył one-stepa, winszuję ruchu i werwy!
— Ja nie baletnik, trzeba to trzeba! Ale wolę szampanik. A co, świetna marka, prawda? W Warszawie takiego niema, sprowadziłem z zagranicy. To się zaraz czuje w smaku, że nie hurtowny import. Prawda, co? Kielichy dźwięczą tu także wszystkie jednakowo, bo wszystko oryginalny Baccarat, innego szkła nie używamy! Same cenne kryształy, a Baccarat‘y lubią płyny tylko oryginalne. He, he! Nie prawdaż? Ostrygi czy pan jadł, panie Edwardzie? Świeżutkie, prosto z morza, jak je Pan Bóg stworzył niepokalane!