Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/83

Ta strona została przepisana.

Kmietowicz przełknął kawałek jakiejś ryby i zapił dużym kielichem koniaku.
— Przyzna pani, że jest bardzo piękna i efektowna,
— Jeszcze piękniejsze jej miljony! Wszystko razem burżuazja! — sarknęła dama. — My szlachta znamy się na tem doskonale, nieprawdaż? Pochodzę z kresów, z Ukrainy i dlatego jako ziemiankę całe to towarzystwo razi mój smak i zmysł estetyczny.
— I pani także miała majątek na Ukrainie? — spytał Kmietowicz z odcieniem lekkiej ironji.
— Ogromne dobra! Ale teraz niestety to wszystko...
— No, naturalnie, zabrali bolszewicy — dokończył Karol pospiesznie i skierował oczy na stół w poszukiwaniu nowej zakąski.
Damy ton jego nie dotknął wcale.
— Wie pan i ja poproszę o coś jeszcze, może majoneza z homara i koniaku, ale najlepszej marki, bo tylko taki pijam... Merçi! Więc, wracając do naszej rozmowy, nas, ziemian, szlachtę, nie może cieszyć taki fakt, jak zaręczyny Zebrzydowskiego. Przecież to wielki mezaljans. Jakkolwiek Zebrzydowski nie przedstawia już partji w kraju, ale jednak...
— Może jeszcze koniaku, łaskawa pani? Taki się robi tłok, że chyba lepiej przejdziemy dalej.
Kmietowicz rozglądał się niespokojnie dokoła.
— Ma pan słuszność, schowajmy się gdzie zaciszniej. Dobry pomysł!
— Eee, jeszcze coś przekąsimy — bronił się Kmietowicz.
— Boże, zmiłuj się nad naszemi kresami i nie obciążaj ich w opinji ludzkiej tak nadmiernie! — westchnął Zebrzydowski, wznosząc oczy do góry.
Cofnął się i po chwili złapał za ramię Krongolda dość obcesowo.
— Panie, jak się nazywa ta kresowa dama — ta piękność obfita, utleniona, ta w czerwonej aksamitnej sukni, która rozmawia z moim kolegą.