Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/86

Ta strona została przepisana.

Zebrzydowski zmierzył bankiera spojrzeniem wyniosłem.
— Jakto poco? Nie rozumiem takiego pytania — odrzekł ostro.
— Ajaj! czego pan taki delikatny? Jeżeli pan chce kupić Krąż, to ja będę o to traktował, nie pan.
— Ani pan, ani ja! Krąż nie jest na sprzedanie i... nie dla pana!
— Dlaczego nie dla mnie? Co to jest? Zresztą pewno, że nie dla mnie, bo dla Rózi i jej męża.
— Nie radzę panu o tem mówić. Zastrzegam sobie!
— Co to jest zastrzegam? — cisnął się bankier rozdrażniony. — Jakie zastrzegam? Pan się z przeproszeniem zapomina. Co to jest?
Włożył ręce w kieszenie.
— Ja jak zechcę to za swoje pieniądze kupię dla Rózi co mi się podoba. Pan wi? Ona musi mieć piękne ramy dla swojej pięknej osoby, ona godna królewskich zamków, pan wi?
— Kup jej pan Poczdam albo Carskie Sioło, pozwalam! ale o Krążu radzę więcej nie wspominać nigdy i nikomu i taki projekt bezwstydny wyrzucić z głowy. I chociaż panu nie podoba się słowo zastrzegam, to jednakże jeszcze raz zastrzegam i to kategorycznie, aby niewczesny pomysł Krążą został unicestwiony. Proszę!
War skinął niedbale głową Krongoldowi i odszedł wzburzony.
— Tego tylko brakowało, żeby taka plotka idjotyczna dosięgła do Uchań i do niej — syknął wściekły przez zaciśnięte zęby.
Krongold patrzał chwilę na odchodzącego Wara, czerwony i zły. Sapał i obcierał pot, który rosił mu czoło szczodrze i kilku strumieniami spływał na sztywny kołnierz koszuli.
— Ajej! roztapiam się na masło, czy co? To te koniaki, te, te wina! Uf jak tu gorąco.
Bankier poszedł do swego gabinetu i tam włożywszy ręce w kieszenie, wyprostował się, zrobił dumną minę, nadął się i wyrzucił z ust krótkie, dobitne: