Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/88

Ta strona została przepisana.

— Papa zapomniał, że on się kochał w Pobożynie. Papa mnie kiedyś sam o tem mówił w formie nieijako ostrzeżenia.
— Moja Rózieczko, ty mi powiedz jedno, czy Pobożyna to panna na wydaniu i czy ona mu wniesie twoje miljardy?
— Papa zawsze swoje, a tymczasem Wara nie można rozdrażniać, bo on dziś jest narzeczonym, a jutro go może nie być.
— A co będzie robił? Ajej. Wstydź się tak mówić, Róziu. A gdzie twoja piękność, twój posag, twój spryt? Ach ja ciebie nie poznaję. I poco to wszystko, kiedy on wróci! On dumny, on wielki pan, on sobie nerwowy i kapryśny, bo jemu to do jego tonu potrzebne. Ale on nie jest głupi i dlatego ja ci to mówię, że on wróci! A ty wtedy jemu pokaż minę zagniewaną i ty bądź dumna i ty bądź kapryśna, niech on ciebie przeprasza, bardzo przeprasza. Proszę!
Krongold powiedział ostatnie słowo naśladując Wara.
Panna Róża spojrzała na drzwi, potem na ojca.
— Czy kto stukał?
— Nie, albo co?
— Bo myślałam, że papa kogoś wzywa.
Krongold zmieszał się. Stwierdził z przykrością, że nie wystudjował należycie tonu Wara przy wymawianiu tego słowa.
Panna Róża wróciła na salę zgnębiona. Udawała swobodę i wesołość, lecz jej się to niezbyt powiodło.
Zebrzydowski nie wrócił. Kmietowicz wkrótce podążył za nim.
Nazajutrz rano panna Róża otrzymała wspaniałe kwiaty i cukry z listem Wara. Przepraszał ją, że naglony pilnemi sprawami wyjeżdża do Małopolski na parę tygodni.
Panna poszarpała list w strzępy, patrząc na kwiaty, miała złowrogi błysk w oczach. Usta były zacięte z gniewem i goryczą.