Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/97

Ta strona została przepisana.

— Wiem, ciociu, niestety, ale nie mam sił jechać tam i uprzytomnić sobie po raz miljonowy, że to nie Hłowatyn.
— To zdaje się twoja własna kieszeń uprzytamnia ci codzień, ale gdybyś pracował, gdybyś na jękach nie spędzał czasu, lecz pomyślał o tem, że nowa epoka wymaga nowych warunków życia, wtedy napewno wszystko byłoby inaczej i nie wprowadzałbyś do rodziny panny Krongold.
— To także nowy element ciociu. Stosuję się właśnie do epoki.
— Nikt z nas nie umie się jeszcze do niej przystosować! a tymczasem ona idzie ku nam coraz bezwzględniej i musimy mieć odwagę, by spojrzeć jej prosto w oblicze, nieulęknionym wzrokiem. Trzeba się wziąć do pracy, zakasać rękawy i rzetelnie pracować, a wtedy ta nowa epoka nas nie przestraszy.
— Fi donc! zakasać rękawy, to okropne! — jęknęła pani Zebrzydowska.
— A tak! — wołała Mohyńska zaperzona — zakasać rękawy w znaczeniu wyrzeczenia się dawnych mrzonek. Ten, kto się do dzisiejszych warunków życia przystosuje i dzieci wychowa w tym duchu, ten będzie żył. Ale ten, kto cały czas marnuje na oglądanie manicure, na wzdychanie i próżne żale, ten w końcu nie będzie miał o co zaczepić uróżowanych paznokci i zginie! Znam takich gogusiów, wychowanych na jaśnie paniczów, bez żadnych do tego praw, socjalno-społecznych, ani rodowych i bez gwarancji, że zostaną na całe życie jaśnie panami. Teraz, po wojnie, zdarza się to nader często. Niechby byli inteligentami dużej miary, wybitnymi ludźmi, lecz bez niemądrych pretensji, bo wtedy stają się zabawnymi półgłówkami i rozparzeńcami.
— Zwłaszcza jest to zabawnem w państwie, którego ustrój socjalny dąży do czego innego. Ale to i smutne zarazem — rzekł Mohyński.
— Ja zginę napewno, pomimo, że miałem wszelkie prawa i gwarancje, wynikające z mego stanowiska społecznego i rodowego, i pomimo, że nie różuję