Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/99

Ta strona została przepisana.

— To jednak wuj jest żywotny, bo mnie już dzisiejsze życie cięży i dokucza... i gdyby miało być takie do końca, nie wytrwałbym. A co tam po mnie zostanie?! Nie może zostać pomnik, gdy jest już ruina!
— Oto macie! — krzyknęła hrabina. — Tak mówi młody człowiek, do którego życie uśmiecha się i wyciąga ramiona i do czynu wzywa. Zamiast iść za jego głosem, on stworzył sobie błędny ogień i myśli, że ujarzmił wielki los, który jest niczem więcej, jak tylko złotym bałwanem.
— Ciociu, możeby trochę mniej silnie.
— Powiedziałabym ci jeszcze dosadniej, ale nie warto.
— Co ja mam naprawdę robić, ciociu, ze swoją osobą. Rąk zakasywać nie umiem, więc co?
— Jeśli nie chcesz gospodarować, mógłbyś się zająć jakimś czynem społecznym. Tak wiele otwiera się teraz placówek w tej dziedzinie. Masz wykształcenie, inteligencję i gdybyś chciał, mógłbyś się stać pożytecznym. Marzyłeś dawniej o karjerze dyplomatycznej. Czemuż teraz nie wprowadzasz w czyn choćby tych marzeń?
— Niemam pieniędzy!
— Zawsze ta sama śpiewka! Na staranie się o Krongoldównę pieniądze jednakże były. Jesteś znudzony i rozkapryszony jak histeryczka. Sam nie wiesz, czego chcesz i do czego zmierzasz.
— Cioteczko, pozwól mi na ten jedyny zbytek jaki mi pozostał po wszystkich moich dawnych swobodach.
— Dawniej byłeś innym i sam wiesz o tem. Pomimo wszystkich twoich szaleństw, miałeś energję, a często bardzo dobre pomysły, byłeś czynny i żywotny.
— Bo miałem pieniądze.
— Et! daj pokój. Zawsze mówię to samo, że ty, War, dawno powinieneś być żonatym i mieć dzieci. Możebyś wtedy poważniej myślał — rzekła hrabina.
— Właśnie, w myśl życzeń cioteczki żenię się z panną Różą.