Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

Na twarzy jej leżał ciężar wieku, gdy powstała.
Został z niej cień, zjawa nieszczęścia.
To już było widmo niedoli.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Na stoku Wezuwjusza, w Bosco Trecase przed oberżą zatrzymał się powóz, wiozący troje turystów: dwu mężczyzn i jedną kobietę. Mężczyźni jęli się zaraz umawiać z oberżystą o konie wierzchowe, które miały służyć do dalszej podróży na wulkan. Kobieta odeszła dalej, obserwując okolicę. Nie wiele jednak widziała, zapatrzona raczej w głębie swej duszy, jak w labirynt ciemny i ponury.
Dusza jej była teraz, niby jedno wielkie rumowisko spalonych na węgiel uczuć, marzeń, stos kopcących gruzów, popiół pozostały po ideałach. Okrutne uczucie nosić w sobie taką martwotę, pamiętając, że była tam poprzednio Arkadja szczęścia, gdzie słońce szczodre, złote i gorące sypało promienie, gdzie biel śnieżna lilji