Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

padle, tonąc w siwych zaspach popiołu powyżej pęcin. Droga ciężka niesłychanie, wszędzie popiół i popiół. Na tej wyżynie góry, prócz kożucha popiołu poznaczonego gęsto zwałami lawy czarnej, zastygłej, wyglądającej, jak łomy granitu zanurzone w popiele. Pojedyńcze żużle, zwietrzałe, są jak ciemno-szare gąbki skamieniałe i ostre. Przeraźliwy widok popiołów nie spłoszył koni, pracowały usilnie prowadzone za uzdy i popędzane przez przewodników, zgnębił jednak turystów.
Jechali w milczeniu, z pewną odrazą patrząc na tragizm widoku dokoła roztoczonego. Kobieta, siedząc po damsku na koniku, leżała twarzą na jego grzywie, utrzymując się mozolnie, by nie spaść w tył, gdyż konie zaczęły już prawie dotykać głowami popiołu, pnąc się w górę pionowo, jak po drabinie. Na twarzy kobiety nie było strachu, jeno smutek tak bolesny, że jakby stworzony do tej gehenny rumowisk skrzepłej lawy i popiołów. Patrząc na okolicę, myślała — to mój obraz, to samo jest we mnie. Raz przemknęło pytanie — po co ja tam jadę...? czyż mnie jeszcze interesują wycieczki...? I nagle,