i w serce mu się wkradła, że w niej spostrzega ducha bratniego i że, miłując go i odczuwając, abstrachuje ją od wszelkich podniet ziemskich, że miłuje ją duszą, rozumem, wolą... Zaklinał, by nie posądzała go o szał zmysłów. Uczucie to nazwał pieśnią, która jest mu życiem i jego czarem, że bałby się zakończenia dysonansem, bo jej dźwięki są mu drogie, bo ta pieśń jest jutrzenką, zapowiadającą przyszłe słońce, ta pieśń jest znakiem odrodzenia jego...
Zakończył, pochylając się nieco ku niej:
— Zaufać tedy możesz mi bezpiecznie,
Bo z duchem twoim w sojuszu wiecznie,
Pragnę być, w nim czerpać siłę
Z nim iść przez życie, aż po mogiłę.
Po długiej minucie uroczystej dla nich ciszy, złożyła swe drżące rozpalone dłonie w jego silne ręce i zaczęła mówić, głosem nieco ztremowanym:
„Konieczne było duchów naszych spotkanie.
Wierzę w ich spójnię i umiłowanie,
Wierzę, iż w sojuszu tym wytrwać zdołamy,
Bo wspólne ideały oboje kochamy...