Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

chaosie wody, powietrza i światła. Bo jasność jest wielka, nie mąci jej nawet dym zielonawoszary, który uderza niekiedy kłapciem cuchnącym siarką w twarze turystów, jakby przypominając im, że nie są w bajce, lecz u stóp krateru — na wulkanie.
Kobieta pochłaniała oczyma roztocz przejasną, gdzie został świat. Został tam, zatopiony w szafirach; znikł jej z oczu. Dokąd ona dąży, w popioły i dym...? do krateru? świat już po za nią i szczęście też już po za nią. Wszystko zostało, wszystko opuściła, pogrzebane dla niej wszystko...! A ta góra wielka mogiła tego, co było, mogiła szczęścia, grób. To jej grób. Świat i... zostali w tym odmęcie niebo-morza, ona od nich uciekła na zawsze. Czyż na zawsze...? Wzdrygnęła się.
— Wszak ja tam wrócę.
Gorycz zalała jej serce, ból ją przeszył, jak strzała.
— Wrócę, niestety, poco...? by dłużej trwać w męce, by takie katusze duchowe przeżywać?... Poco...? Ach poco, poco...!?
W oceanie bezbrzeżnym, w tym sojuszu