w zanazdrze. Krótki moment, ostatnie pożegnanie oczyma, ustami. Ręka z małym ciężarkiem, zakreśliła linję w tył i naprzód, mignęło coś pośród dymów i znikło w buzującym płomieniami otworze wulkanu. Powstał huk trzask, łomot, jakby Wezuwijusz ryczał z wściekłości.
Kobieta wygięła się w pałąk, załamane kurczowo dłonie wcisnęła w policzek, rysy się zbiegły w jeden bolesny, tragiczny węzeł, obłąkane źrenice szeroko otwarte wpiła w przepastny ogień ziemi, z piersi wydobył się jęk niezmiernego bólu, męczeński, złowrogi skowyt. Usta skrzywiły się jak w konwulsji. Stała nad grobem najdroższych, jedynych już w życiu pamiątek po szczęściu.
Stargane ostatnie struny. Ostatni kawał serca cisnęła tam. Klęska! Śmierć! Zagłada wszystkiego! Skon wspomnień.
I ona żyje...?
— Nie! Nie! Nigdy!
Rzuciła się naprzód, jak sprężyna i... runęła w rozwartą straszliwie, ognistą gardziel krateru.
Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.