Adrjatyk cicho spał. Lekkie tchnienia poruszały łonem morskiem, niby oddech kobiecej piersi, śniącej sen cudny. Drobne falki były, jak mrugania rzęs na kameowych policzkach. Drżały falki, drżały i nikły a gładka toń morska uśmiechała się przez sen. Księżyc zapalił nad przestrzenią wód swą opalową pochodnię, cisnął łagodnie zdroje światła na morze, by sny jego były promienistsze. Tony perłowe, tony wyjaśnionych fjoletów, nieuchwytnego lazuru wytrysnęły z dna wód i nasyciły sobą ich roztocz. Rozbłękitniał świat w tej mgle bajecznej, w tej kryształowej choć nikłej poświacie księżyca. U góry, hen, w ciemnej otchłani tkwiło opalowe ognisko jego, na wodzie rozsypywały się kaskadą świetlnych pyłów jego promienie; tam on — w swej istocie, tu jego królewski dar.
Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.
OBRAZ II