i ten, ten rys brwi, taki dziki a chmurny nad szatańskimi oczami twemi. Czy czujesz, jak pachną róże? ale ty się nasycasz wonią moich włosów? Przestań! drażni mię twój oddech.
— Daj mi usta, kochanie, kryształowe moje dziecko, daj mi usta, pragnę.
Usunęła się lekko przed zaborczością jego ramion.
— Jeszcze nie, pozwól, jeszcze chwilę. Ty wiesz, że skoro zapragniesz, skoro zażądasz, to je weźmiesz, są twoje. Ale teraz słuchaj, jak bełkoce fala, morze ma dziś cudowne sny, promienieje szczęściem. Zaklęte królewny na jego dnie przebudziły się i kołyszą go do snu; tworzą się może nowe perły, wyrastają nowe krzewy korali. Toń wygląda dziś uroczyście.
— Patrz, zdala płynie biały obłok, wygląda jak mewa, to żagiel; barka rybacka, dziób jej zda się roztrącać gwiazdy na swej drodze.
— Byle nie płynęła do nas, zmąci ciszę. Jak dobrze żyć!
— Nie przejęłaś się słodka moja, pesymizmem Hamleta, któregośmy wertowali...? To dobrze, chcę byś mi taką była.
Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.