Płynęli na smukłej łodzi, białej, jak mewa, której wiosła, niby skrzydła ptaka, pruły ciemny błękit, wzniesionych nieco fal. On wiosłował, ona siedziała przy sterze. Oboje byli zamyśleni, poważni. Niezmierzona okiem przestrzeń i bezdeń wód, ich rytmiczny poszum, melodyjna gra fal ukołysały wyobraźnię tych dwojga ludzi, tak, że dusze ich nabrały światłości takiej przejasnej i przeczystej, jaką nasycone było morze, zda się do dna. Kobieta czuła ogrom szczęścia i radości życia, ogrom tak żywiołowo potężny, że zdawał się rozsadzać piersi, jakby serce jej rosło i olbrzymiało, nabierając gorącą krwią uczucia, że chwilami brakło jej tchu, a w skroni waliły pulsa szaloną podnietą duchowej ekstazy. Czuła, że miłość jej wkracza w dziedzinę zjawisk niebywałych, gdyż jest bardzo daleką od
Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.
OBRAZ IV