ki, jakaby się wtedy przed nią roztoczyła. Taka apatja nawiedzała ją często, że straciła ochotę do życia; chociaż wogóle życie lubiła, przestało ją ono jednak zaciekawiać i nęcić. Dawniej lubiła ludzi, potem zaczęła ich unikać, a nawet bać się ich. Nic się po nich nowego nie spodziewała, niczem jej nie pociągali. Wszędzie widziała jednakowy, zawsze ten sam szablon, tylko czasem w pompatycznych szatach, czasem w skromnych przyodziewkach, jak arlekin upstrzony co raz inaczej. Wszędzie pospolity, lecz uznający się za mądrość świata, realizm, wszędzie gruby i ordynarny, ale pewny swego bytu i władzy materjalizm, wszędzie zgorzkniały pesymizm, uważający się za najgłębszą, jedyną filozofję i wszędzie bardzo szanujący swe mądre doktryny pozytywizm. Jeśli spotykała optymizm, to albo w młodziusieńkiej jednostce zawarty, w takiej, która zaledwo wykluła się z dzieciństwa, albo, jeśli już w osobniku starszym, to nie grzmiący lecz odzywający się trwożnie, jak krzyk ofiary w jaskini lwa, w obawie by nie zbudzić panującego tyrana, szyderstwa i gniewu, czem pesymiści zwykli obryzgiwać optymistów.
Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.