w tej mierze, w tej potędze. O, ukochany mój, nie dziw się, że niewolnicą się twoją nazywam, że tak często siedzę u twoich nóg, że dłoń twoją tulę do swych ust. Bo cię kocham, jak kochać może sokół górne szczyty, do których z nizin powraca, jak anioł kocha przeczystość swych piór, jak szatan może nienawidzieć. Boś ty mi powtórnie żyć kazał, boś ty dla mnie stworzył nowe życie i takie, w którego istnienie wątpiłam. Więc za tyle dobra, za tyle bogactw, czyż ja ci zdolną jestem wypłacić tem, co jest we mnie dla ciebie? Czy ja nie pozostanę zawsze dłużną w swej wdzięczności? czy cały ten ogrom, który noszę w sercu, nie za mały, jako wynagrodzenie tych potęg, jakie od ciebie otrzymałam...? Czy serce moje i dusza oddane ci na wieki i bezwzględnie, bez zastrzeżeń, wystarczą ci, jako odzwajemnienie twych dobrodziejstw, panie mój ukochany...
Łzy przerwały jej słowa i spłynęły potokiem po rozpalonej entuzjazmem twarzy. Głowa jej płonąca pochyliła się kornie do jego kolan.
On złożył wiosła w gryfach, u jął głowę jej w dłonie swe, drżące ze wzruszenia i przylgnąwszy
Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.